MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Tarnowianie od wieków zmagali się z zarazami. Przed koronawirusem były cholera, tyfus, dżuma. Ale zawsze wychodzili z nich obronną ręką

Paweł Chwał
Paweł Chwał
W Tarnowie co jakiś czas, podczas prac ziemnych, natrafia się na ludzkie szkielety. Niewykluczone, że to też ofiary zaraz, które przetaczały się przez wieki przez miasto
W Tarnowie co jakiś czas, podczas prac ziemnych, natrafia się na ludzkie szkielety. Niewykluczone, że to też ofiary zaraz, które przetaczały się przez wieki przez miasto Artur Gawle
COVID-19, który przez ostatni rok tak bardzo zmienił nasze życie, a w wielu przypadkach przyczyniał się do śmierci, nie jest czymś nowym. Cholera, tyfus, dżuma czy "hiszpanka" to najpoważniejsze z chorób, które na przestrzeni wieków zabiły może nawet setki tysięcy mieszkańców regionu. Pamiątką po masowych grobach są cmentarze choleryczne, stare krzyże czy potężne drzewa, zasadzone w miejscu, gdzie grzebano ofiary epidemii.

FLESZ - Więcej zgonów niż urodzeń. Oto szokujące dane

Zmieniają się czasy, wirusy mutują, niezmienny pozostaje jednak strach przed śmiertelną zarazą. Tarnowski historyk Krzysztof Moskal, na podstawie przekazów historycznych ustalił kilkanaście epidemii, które pochłonęły u nas największą liczbę istnień ludzkich.

- W dawnych miastach epidemie, zwane morem lub morowym powietrzem, były największym zagrożeniem obok pożarów. Budziły trwogę tym bardziej, że nie znano ich przyczyn – pisze Krzysztof Moskal.

Zarazy powracały co jakiś czas i dziesiątkowały Tarnów

Pierwsza odnotowana w przekazach historycznych epidemia dżumy miała miejsce w Tarnowie w 1468 r., kiedy to w tarnowskim klasztorze bernardynów zmarł pielęgnujący chorych brat Jan Wiktoryn Melsztyński.

Następna przyszła w 1482 r. i panowała w mieście prawie pół roku. Kolejną odnotowano w 1516 r. Zmarło wtedy 14 bernardynów (liczby wszystkich ofiar nie znamy). Z powodu plagi przerwano prace przy przebudowie murów miejskich. Podczas następnej zarazy - w 1572 r. - kronikarz bernardyński odnotował, że zmarło jego ośmiu współbraci

Zaraza na przełomie 1622 i 1623 r. zabrała w mieście i na przedmieściach około 300 ofiar, ale jeszcze w następnym roku z jej powodu zmarł m.in. aptekarz Sebastian Drzewicki.

Najgorsza w dziejach Tarnowa - jak pisze Krzysztof Moskal - była zaraza w latach 1652 i 1653, związana z pandemią dżumy, tyfusu plamistego i czarnej ospy. Trwała ona w Tarnowie prawie rok, z kulminacją w lecie 1653 roku. Według kronikarza bernardyńskiego na zarazę zmarło wówczas niemal całe miasto, bo ok. 1 500 osób, podczas gdy liczbę mieszkańców Tarnowa w tym czasie ocenia się na około 1 700 osób. Była to największa procentowo utrata ludności w dziejach Tarnowa.

Liczbą ofiar prawie dorównała jej epidemia w 1705 r. Według kronikarza bernardyńskiego zmarło wtedy ponad tysiąc osób.

- Zakończenie epidemii zawdzięczano relikwiom błogosławionego Felicisimusa, które w 1690 roku przywiózł z Rzymu ks. prepozyt Stanisław Orłowski. Z tego powodu w 1712 roku wybudowano przy kolegiacie kaplicę nad skarbcem. Dzisiaj w nawie północnej katedry – tłumaczy Krzysztof Moskal.

W XIX w. tarnowian nękały głównie epidemie cholery. Dla ofiar pierwszej z 1831 r. urządzono cmentarz w Klikowej. Następna – jak odnotowuje Krzysztof Moskal - pojawiła się w Tarnowie na przełomie 1848 i 1849 r. Najtragiczniejsza w skutkach miała jednak dopiero nadejść. Ta, która pojawiła się w mieście w 1866 roku, zabrała około 1700 ofiar.

Pamiątką po epidemiach cholery, które przetoczyły się przez Tarnów XIX-wieku jest prawdopodobnie m.in. ulica Czarna Droga w Mościcach. Nazywano tak bowiem trakty prowadzące do cmentarzy cholerycznych, w których masowo grzebano zmarłych.

Podobne cmentarze, w których pochowano nawet 40 procent ówczesnych mieszkańców Tarnowa, znajdowały się także w rejonie dzisiejszego Domu Studenta - przy wylocie ulicy Rogoyskiego oraz u stóp góry św. Marcina, gdzie Austriacy odgórnie przesiedlali z centrum miasta ludność żydowską, wśród której choroba zbierała największe żniwo i rozwijała się najbardziej.

Były jednak i sukcesy w walce z zarazą. Rozwojowi epidemii na szerszą skalę, która nawiedziła miasto w 1873 r. udało się zapobiec dzięki wiedzy i umiejętnościom fizyka obwodowego Józefa Demetrykiewicza. Popularne wtedy staje się powiedzenie, „że w Tarnowie nawet cholera się nie udała”. W dziękczynieniu za jej oddalenie powstała kaplica w Krzyżu.

Dzięki energicznej akcji zapobiegawczej cholera w 1894 r. zebrała w mieście jedynie 40 ofiar.

Tragiczne skutki epidemii w XX wieku w Tarnowie

Kolejną wielką zarazą, która pochłonęła więcej istnień ludzkich w Tarnowie niż I wojna światowa, była "hiszpanka", czyli pandemia wywołana przez wyjątkowo groźną odmianę podtypu H1N1 wirusa A grypy.

Historycy szacują, że na "hiszpankę" na przełomie 1918 i 1919 roku zmarło w mieście ponad dwa tysiące osób. Nietypową cechą tej pandemii był odwrócony profil wiekowy jej ofiar. Umierali przede wszystkim ludzie młodzi i w średnim wieku (20-40 lat), podczas gdy zwykle na grypę umierają dzieci, osoby starsze i z osłabioną odpornością. Na rozwój choroby niebagatelny wpływ miała sroga zima, wielka bieda po zakończeniu wojny, brak opału, żywności i leków.

Brud oraz tragiczne warunki higieniczne doprowadziły podczas II wojny światowej do wybuchu epidemii tyfusu plamistego. Choroba przenosiła się najczęściej przez wszy i atakowała przede wszystkim przebywających w tarnowskim gettcie.

1 stycznia 1942 r. kreishauptmann nakazał zamknięcie wszystkich kościołów w powiecie tarnowskim z powodu epidemii tyfusu plamistego aż do odwołania. Zanotowano 603 przypadków choroby, w tym 70 śmiertelnych. Kościoły zostały otwarte po trzech miesiącach - 30 marca dzięki staraniom proboszcza katedry ks. Jana Bochenka.

Po II wojnie światowej kilkakrotnie panikę w mieście wywoływały liczne przypadki zachorowań na zapalenie opon mózgowych czy atakującej głównie dzieci choroby Heinego-Medina. Później, co kilka lat tarnowian i mieszkańców regionu atakowały różne mutacje grypy, ale brakuje dokładnych danych, ile osób faktycznie mogło z tego powodu stracić życie.

Od roku tarnowianie zmagają się z koronawirusem SARS-CoV-2. Dotąd w mieście potwierdzono ponad 7300 przypadków zakażenia oraz 162 zgony osób z pozytywnym wynikiem testu. Nie wszyscy zmarli zostali jednak przebadani w tym kierunku.

Liczne ślady w regionie po zmarłych z powodu epidemii

Pamiątką po zarazach i epidemiach są liczne cmentarze w regionie i zbiorowe mogiły, gdzie przez wieki chowano osoby zakażone, które przegrały walkę z chorobą. Takie cmentarze są m.in. w Wojniczu, Odporyszowie czy w lesie na granicy Zalasowej, Trzemesnej i Karwodrzy. W każdym z takich masowych grobów spoczywać może nawet po kilkaset osób. Upamiętniają je m.in. ustawione w lesie potężne obeliski z przymocowanymi do nich tablicami.

Cmentarze choleryczne położone były zazwyczaj na odludziu, z dala od wsi i domów. Pochówki odbywały się cicho, bez żadnych ceremonii. Ciała zmarłych, zwykle przywiezione wozem konnym, wrzucano do wspólnego grobu dokładnie wysypanego wapnem.

Ze zrozumiałych względów miejsca ta były niechętnie odwiedzane, a pamięć o nich szybko mijała, jeśli nie było na nich ustawionego krzyża. Te, wykonane zazwyczaj z drewna i nie odnawiane, z czasem również niszczały, a pamięć o cmentarzach i spoczywających w nich zmarłych zanikała.

Nie wszędzie jednak tak się stało. Przykładem może być nie tylko Zalasowa, ale także Tarnowiec, gdzie w ub. roku odnowiono krzyż epidemiczny stojący obok miejscowego cmentarza. Miały być na nim pochowane ofiary epidemii cholery, która przetoczyła się przez region w drugiej połowie XIX wieku. Dodatkowo w tym miejscu zamontowano kamień z pamiątkową tablicą.

Dąb Gajus w Lubczy strażnikiem pamięci

Są jednak i takie miejsca, jak Lubcza w gminie Ryglice, gdzie o ofiarach licznych epidemii dziesiątkujących miejscową ludność przypomina rosnący samotnie na skraju miejscowości dąb szypułkowy o imieniu Gajus.

To potężne drzewo o wyjątkowej urodzie z rozłożystymi konarami i gałęziami widać z daleka i dominuje nad całą okolicą. Według dendrologów może liczyć ok. 300-400 lat. Obwód pnia na wysokości 1,30 m – jak wykazały
ubiegłoroczne badania – wynosi 730 centymetrów, a jego wysokość to 27 metrów. To pomnik przyrody chroniony prawem. Drzewo owiane licznymi legendami, traktowane jest przez mieszkańców wręcz jako magiczne. To prawdziwy strażnik burzliwej historii miejscowości, regionu i Polski.

Podania mówią o tym, że początki dębu sięgają czasów najazdu wojsk księcia Rakoczego na królewską wieś Lubczę w 1659 r. i epidemii, prawdopodobnie dżumy, która miała dziesiątkować tu ludność w drugiej połowie XVII wieku.
Drzewo, według przekazywanych z pokolenia na pokolenie podań, miało zostać zasadzone właśnie na jednym z masowych grobów zmarłych w czasach zarazy. Stąd, kiedy obecnie świat zmaga się z koronawirusem SARS-CoV-2, dąb z Lubczy stanowi symbol walki z epidemią, a z drugiej jest świadectwem tego, że śmiertelną zarazę ostatecznie udaje się pokonać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na tuchow.naszemiasto.pl Nasze Miasto